Śladami mnichów buddyjskich w pielgrzymce na Koyasan

Choć z cieżkim sercem przygnębiony tragedią w Bostonie powracam do wspomnień z Japoni i piszę o bardzo niezwykłym dniu mego życia na pradawnym szlaku pielgrzymów.
Moim celem był pradawny szlak pielgrzymów do Świątyń Buddyjskich na pokrytej gęstym lasem bardzo wysokich drzew cedrowych górze Koyasan.
Mój dzionek zaczął się o świcie w budzącym się do życia Kioto okwieconym milionami kwiatów wisienek w pełnej krasie.
Przez następne kilkanaście godzin Peregrino zrozumiał, czym dla niego jest esencja bycia pielgrzymem - wędrowcem w poszukiwaniu miejsc pełnych skupienia i duchowości.  Został wychowany w tradycji chrześcijańskiej i mocno kojarzył pielgrzymowanie  z wędrówką do jednego z Sanktuariów Maryjnych i nie przeczuwał jak wiele innych znaczeń pielgrzymowanie może mieć w sobie. Te samotne wielgodzinne wędrowanie pradawnym szlakiem mnichów buddysjkich uświadomiło mu, że on pielgrzymował już od tak dawna. Często celem tego pielgrzymowania była wędrówka w górskiej przyrodzie i duchowość w niej zamieszkała.
Ten dzień uświadomił mu, że pielgrzymowanie ma wiele znaczeń i duchowości i wymyka się definicji jakieś jednej religi czy wiary.

Ale to wszytko jeszcze było przede mną. Ten dzień budził się bardzo nieśmiało kiedy o tak wczesnej porze kiedy wsiadałem do metra w Kioto, które zabrało mnie z dzielnicy Higashiyama na główny dworzec kolejowy. Tutaj wsiadłem do bardzo wczesnego pociągu Japan Rail do Osaka. Choć było tak bardzo raniutko to pociąg był pełen podróżnych. Wszyscy byli ubrani bardzo podobnie - kobiety w skromnych spódnicach tej samej długości za kolano, w białych bluzkach i tylko kolor ich płaszczy różnił się czasem; mężczyżni byli ubrani w garnitury prawie takiego samego koloru, w białych koszulach i prawie jednakich krawatach.
No i ja w moim ubraniu wędrowcy i z plecakiem byłem niezamierzonym kontrastem :^).
Zrozumiałem , że bardzo dużo ludzi dojeżdza do pracy Osaka z Kioto co trwa około godzinę w szybkim pociągu.
Osaka jest olbrzymią ponad 18 milionową metropolią i mieści się tam bardzo dużo wielkich firm. W pociągu nie było miejsc siedzących, było ciasno i ludzie wokół stali trzymając sie poręczy i uchwytów. I ja także stałem z moim plecakiem między nogami i starałem się być jak najmniejszą przeszkodą dla innych - choć nie jest to łatwe przy moim wzroście.  Stojąc oparłem się o ściankę pociągu. Obok mnie także oparci o ściankę stali kobieta i mężczyzna. Mimowolnie spojrzałem na nich. Myślę, że byli w podobym wieku może pod czterdziestkę. Nie byli już młodzi ale obydwoje przystojni o szczupłych sylwetkach. Gdzieniegdzie wśród ich kruczych włosów pojawiały się siwe włosy ale ich twarze były jeszcze młode choć malowało się na nich zmęczenie i poranną porą i po prostu życiem ale było jeszcze coś jeszcze na nich - jakiś niewymowny smutek. Stali obok siebie jakby nieśmiało ale jedno spojrzenie na kobietę i jak ona spoglądała na mężczyznę powiedziało mi, że są zakochaną parą. Było jednak w ich zachowaniu tak wiele nieśmiałości i jakieś skrywanej czułości, że pomyślałem, że ich związek jest raczej skryty i nieoficjalny. W pewnym momencie tylko na chwilkę kobieta oparła głowę o ramię mężczyzny i tak trwali ze sobą z zamkniętymi oczami w drodze do swej codzienności. Wkrótce potem wysiedli na tej samej stacji w Osaka oddaleni od siebie tak jakby byli po prostu znajomymi.

W Osaka mocno pobłądziłem w pociągach najpierw jadąc w złym kierunku pociągiem, który otacza centrum Osaka wielką pętlą na torach podwyższonych ponad ulicami miasta (troszkę podobnie jak w Chicago) a potem poszukując dworca innej firmy kolejowej Nankai, która obsługuje linię w kierunku Koyasan. W końcu po perypetiach dotarłem do stacji Kudoyama skąd szlak Kōyasan chōishi-michi bierze początek.  Dotarłem tam dokładnie w południe. Zachmurzone niebo wskazywało na deszcz. Pomyślałem, że to będzie ciężkie popłudnie. Byłem spóźniony o co najmniej 2 godziny. Przede mną ponad 7 godzin wędrówki w nieznane górskim szlakiem a na Koyasan musiałem dotrzeć zanim Świątynia gdzie miałem zatrzymać się u mnichów zamknie drzwi o zmierzchu. Wiedziałem, że będę musiał iść szybko i w żadnym wypadku nie pobłądzić nigdzie na szlaku. Przeszedłem wioskę i dotrałem do Świątyni Buddyjskiej Jison-in znaczącej początek szlaku. Przywitała mnie tam brama Torii a wszędzie wokół kwiaty wiśni, które wiatr zwiewał z drzew.








Jak przy każdej Światyni Buddyjskiej w Japoni była tu woda w Tsukubai by obmyć ręce według tradycji przed wejściem na obszar Świątyni. I ja obmyłem ręcę przed wyruszeniem na pielgrzymi szlak. Szlak Kōyasan chōishi-michi zostały wytyczony przez  Kōbō-Daishi założyciela pierwszej Świątyni na Koyasan.




Wiem, że zabraknie mi słów by opisać przeżycie jakim była ta samotna wędrówka przez wiele godzin w zupełnie nieznajomym mi terenie i kraju. Rozpoczęła się szlakiem przez lasek bambusowy.




W odstępach nieco troszkę ponad sto metrów na szlaku na pielgrzyma spoglądają kamienne posągi - stupy Gorintō. Jest ich w sumie 180 wzdłuż 20 kilometrowego szlaku na Koyasan, towarzyszą pielgrzymom od 13 wieku i wiele z nich stoi tam od samego początku., Ich pięć części symbolizuje buddystyczne Pięć Elementów: ziemię (sześcian), wodę (kula), ogień (piramida), powietrze (półkula), i na samym wierzchołku - ether (energię)  z jego symbolem w Japoni jako kwiatem lotosu. Stupy Gorintō sprawiają niesamowite wrażenie przypominając o setkach tysięcy pielgrzymów z przeszłości, którzy szli tym szlakiem. Dla samotnego wędrowca są jakby ostoją i zapewniają, że nie jest się zgubionym na szlaku.

Ze Świątyni Jison-in szlak wspina się stromo pod górę wśród sadów na stokach gór. W pewnym momencie wędrowca mocno zmęczonego podejściem witają mandarynki, pozostawione tu dla pokrzepienia pielgrzymów. Siateczka z pysznymi świeżymi mandarynkami kosztowała 100 yenów czyli nieco ponad 1 dollara a zapłata opiera się na systemie honorowym. Po prostu do puszki wrzuca się pieniądze. Ach te mandarynki wspaniale pomogły w drodze na Koyasan. Smakowały i pachniały tak cudownie.



Wkrótce potem spotkałem jedynego innego wędrowca na szlaku. Był nim starszy Japończyk, który szedł w tym samym kierunku co ja. Powitałem go 'Konichiwa' - ucieszył się, że mówiłem choć parę słów po japońsku. Niestety znał angielski tylko troszkę (co jest częste wśród Japończyków, gdzie tylko młodsze pokolenie mówi po angielsku trochę lepiej). Zrozumiałem, że jest emerytowanym nauczycielem. Kiedy powiedziałem mu, że jestem Polakiem - on bardzo się ucieszył i powiedział 'Chopin'. Sprawiło mi to ogromną przyjemność i po prostu wzruszyłem się, że tu tak daleko w całej tej inności ludzie znają i cenią myzykę naszego mistrza. Szedłem z nim przez jakiś czas ale wkrótce nasze drogi rozeszły się bo on szedł tylko częścią szlaku i  zmierzał do innej wioski skąd planował powrócić do Osaka. Zatrzymaliśmy się na chwilę przed pożegnaniem i jedliśmy razem mandarynki. Podziękował mi 'Arigato gozaimas' i pożegnaliśmy się. Następne 6 godzin szedłem już samotnie.
Wkrótce wszedłem w piękny las cedrowy z bardzo wysokimi i smukłymi drzewami. Pachniały one bardzo.
Samotna wędrówka daje czas by rozmyślać o życiu, o spotkaniach osób ważnych w życiu, o rozdrożach i wyborach dróg. Co chwila towarzyszyły mi stupy Gorintō i upewniały, że nie pogubiłem drogi.





Szlak wśród lasu choć samotny był przepiękny i owiany jakąś tajemnicą i egzotyczną niezwykłością. 
Mijała godzina za godziną. W pewnym momencie nadciągnął deszcz. Szlak w deszczu wydawał się jeszcze bardziej tajemniczy. Starałem się utrzymać dobre tempo marszu. Wiedziałem, że wkrótce nadciągnie zmierzch. Do celu już nie było daleko i pewnym momencie ujrzałem wrota do Koyasan. Dotarłem tam już o zmierzchu. Koyasan okazał się dość sporym miejscem - wiedziałem, że jest to około setki Świątyń i niektóre dają schronienie pielgrzymom. Miałem adres mojego miejsca ale z nagłym przerażeniem uświadomiłem sobie, że w Koyasan wszystkie napisy były tylko w kaligrafi japońskiej i będe miał trudności ze znalezieniem mego miejsca noclegu. Na szczęście jeden z malutkich sklepików był jeszcze otwarty a pani w środku była niezwykle miła i po prostu narysowała mi drogę do 'mojej' Świątyni.


Kiedy dotarłem do 'moich' mnichów było już późno  - czekali na mnie na ostatniego gościa. Jeden z mnichów mówił nieźle po angielsku i ucieszył się kiedy powiedziałem mu, że jestem Polakiem. I jeszcze bardziej ucieszył się i ukłonił kiedy dowiedział się, że przybyłem na Koyasan ścieżką pielgrzymów a nie kolejką linową ze stacji kolejowej Nankai. Po czym zaprowadził mnie do mojego 'pokoju'. Spodziewałem się, że będę miał najprostszy pokój ze wspólną łazienką taki jaki zamówiłem ale on zaprowadził do pięknego dwupokojowego 'apartamentu' gdzie miałem łazienkę na samodzielny użytek. Kiedy powiedziałem, mu, że to nie ten pokój, który opłaciłem on odpowiedział, że ten 'apartament' to specjalnie dla mnie dlatego, że szedłem wiele godzin szlakiem pielgrzymów :^). Bardzo mu podziękowałem. W pokoju było chłodno. Koyasan w górach jest dużo chłodniejszy niż Kioto. 'Mój' mnich włączył elektryczny piecyk i zaprosił by napić się zielonej herbaty zaparzonej specjalnie dla mnie. Pod tradycjnym stolikiem za herbatą i ciasteczkami był elektryczny kocyk. Popijałem zieloną herbatkę w cieple kocyka i czułem zmęczenie i sen. Pomyślałem, że to był dobry dzień.








Comments