Wspomnienia z Kioto - kwitnące płaczące wiśnie w Kioto potrafią dać ukojenie

"Kochany panie Bohumilu, i znów życie zatoczyło niesamowitą pętlę"  bo kiedy dokładnie rok temu rozmyślałem w wygaszonej kabinie samolotu zawieszonego gdzieś w nocnych przestworzach nad największym z oceanów - rozmyślałem o tym, że wiele miesięcy wcześniej byłem w locie nad tym samym oceanem ale wtedy w moim sercu czułem pierwsze tchnienia uczucia, które potem wypełniło całkowicie moje serce. A teraz to spotkanie tak wyjątkowe w moim życiu zakończyło się pożegnaniem i ciszą, z którą będę się musiał pogodzić.

Potem już po zupełnie nieprzespanej nocy a to budząc się a to drzemiąc pomiędzy jawą a snem pędziłem przez niezwykłe krajobrazy Japoni pociągiem-pociskiem Shinkasen z Tokio do Kioto. Budząc się czułem się tak jak w piosence Paula Simona 'Graceland', w której on śpiewa, że utrata miłości jest jak okno w sercu - okno przez które wszyscy wokół mogą zobaczyć jak bardzo tęsknię.Wyglądając po prawej stronie zarysu wulkanu Fujisan ze smutkiem myślałem, że w takim stanie nie będę mógł poczuć magi kwitnienia wiśni Sakura w Kioto czy w Nara czy Horyu dokąd zmierzałem.

Jednak jak bardzo się myliłem bo Kioto w cudownych kolorach kwitnących wiśni a potem Nara i Horyu i wędrówka drogą średniowiecznych pielgrzymów buddyjskich na Koyasan - tak bardzo zainspirowały mnie pięknem i innością i duchowością i w nieoczekiwany sposób ukoiły moje serce. I przez to ukojenie sprawiły, że ta podróż była dla mnie i niezapomniana i magiczna jeszcze bardziej w tak osobisty sposób.

Dziś po roku kiedy wisienki ponownie kwitną  zapragnąłem napisać o tej wymarzonej przez lata ale w końcu zupełnie spontanicznej podróży. Miałem tylko 10 dni z których dwa spędziłem w samolotach a wiem, że jedyny sposób moich podróży jest raczej minimalistyczny w podejściu czyli 'mniej znaczy więcej'. To oznacza spójrz nieśpiesznie, zatrzymaj się, zamknij oczy, poczuj wiatr na policzkach, pozwól usłyszeć szept miejsca. Pozostawiłem Tokio na przyszłość i tylko podziwiałem jego wielkość z mknącego pociągu Shinkansen.

Kioto powitało mnie wiosennym deszczem i przyjemną temperaturą i zapachem inności. Idąc z bardzo nowoczesnego dworca kolejowego o kilka przecznic dalej znajduje się historyczny klejnot - średniowieczna buddyjska Świątynia Tō-ji. I tak już od pierwszych moich chwil w Japoni doświadczyłem fascynującego kontrastu nowoczesności i tradycji często oddalonych od siebie tylko od rzut beretem. To chyba przez deszcz Świątynia Tō-ji nie była zatłoczona i natychmiast zachwyciła mnie swym ponadczasowym pięknem. Padający wiosenny deszczyk dodawał jakieś niezwykłej aury. Nie wiem czy to może przez kompletny brak snu i zmianę czasu o 14 godzin wprzód od Stanów ale poczułem niesamowity dreszczyk emocji poznawania tej inności wokół mnie wszędzie. Zachichotałem, że chyba doznałem pewnego rodzaju 'syndromu Stendhala' tylko, że zamiast Florencji byłem w Kioto.  Szczególne wrażenie zrobiły na mnie kwitnące wszędzie 'płaczące wiśnie' przypominające mi o 'płaczących wierzbach' z moich rodzinnych stron na Mazowszu. Stałem sobie pod tymi płaczącymi wisienkami i mokłem sobie i spoglądałem na najwyższą drewnianą pagodę w Japoni  - absolutny klejnot architektury.

Świątynia Tō-ji jest nierozerwalnie związana z postacią Kōbō-Daishi mnicha buddyjskiego żyjącego w 8 wieku założyciela szkoły Buddyzmu nazwanej Shingon. Kōbō-Daishi jest bardzo szanowany i czczony przez wielu Japończyków. Kilka dni póżniej podążałem jego śladami wędrując samotnie przez wiele godzin po średniowiecznym pielgrzymim szlaku na górę Koyasan o czym napiszę w osobnej notce.
Obserwując ludzi w Tō-ji doświadczyłem też po raz pierwszy to co zafascynuje mnie jeszcze wielokrotnie i szczególnie na Koyasan - duchowość Japończyków. To tak jakby duchowość i religijność była strefą codzienną i  najzwyczajniejszą i naturalną dla nich inaczej niż dziś w kulturze zachodniej gdzie duchowość jest czymś nawet może jakby wstydliwym.






Po wielu godzinach spędzonych w Tō-ji i nadal w deszczu dotarłem do jeszcze jednej buddyjskiej Świątyni Sanjūsangen-dō już w dzielnicy Higashiyama. Ta dzielnica będzie przez dwa dni moim 'domem' w Kioto. Jak na bardzo historyczne Kioto jest dużym ponad milionowym miastem i choć jest to niewiele w porównaniu z metropoliami takimi jak Tokio czy Osaka to jednak to spore miasto i dosyć rozległe. I dlatego właśnie wybrałem dzielnicę Higashiyama by nieśpiesznie doświadczyć ją zamiast gonić z jednego do drugiego końca Kioto. Potem bardzo cieszyłem się z tego wyboru bo Higashiyama ze swymi spokojnymi Świątyniami u podnóża wzgórz na wschodzie Kioto okazała się po prostu magicznie piękna. A raniutki spacer po 'Ścieżce Filozofów' całkowicie skąpanej w kwitnących wiśniach będzie już na zawsze niezapomnianym doświadczeniem. Powrócę na Ścieżkę Filozofów w innej już notce.

Także i Świątynia Sanjūsangen-dō jest klejnotem historycznym w Kioto. W środku bardzo długiego - najdłuższego drewnianego budynku w Japoni (120 m) znajduje się tysiąc rzeźb zbrojnych bogów Kannon. Ta armia rzeźb sprawia niesamowite wrażenie potęgowane przez oszczędne oświetlenie bardzo długiej sali gdzie rzeźby stoją w rzędach obok siebie (w sali nie można fotografować). Ciekawostką jest, że w tej długiej sali odbywają się  turnieje łucznicze pod czujnym okiem bogów.




Niebawem nad Kioto nadciągnął zmierzch i pora było poszukać schronienia na noc. Przechodząc wąską aleją widziałem po drodze kilkanaście ryokan - tradycjnych hoteli japońskich z pokojami urządzonymi w tradycyjny sposób i wyłożonymi  matami tatami. Wiele z nich oferuje ceremonialne parzenie herbaty przez gejszę i posiłki w tradycji słynnej kuchni kaiseki, która wywodzi się z Kioto. Niestety ryokan-y w Kioto są kosztowne. Zatrzymałem się w hotelu w zachodnim stylu bo miałem już w planach 2 dni w tradycjnych pokojach u mnichów w jednej ze świątyń na Koyasan.

Zabawne było to, że mój hotel to był bardzo luksusowy Westin Myako w sumie jeszcze droższy niż wiele z ryokan-ów ale dla mnie darmowy - bo wykorzystałem punkty, które zawsze otrzymuję w sieci Westin kiedy podróżuję służbowo w Stanach. Jeszcze zabawniejsze było to, że z moim plecakiem i w butach i odzieniu wędrowcy zupełnie nie pasowałem do gości w hotelu :^) ale w końcu po 36 godzinach dopadł mnie sen i mógłbym równie dobrze zasnąć snem sprawiedliwego na ławce w parku.

Comments